Relacja z wielkiej majówki w Beskidzie Żywieckim. 2011

25 maja 2011 / ks. Sławomir Tupaj

29.04-03.05

Dwudziesty dziewiąty kwietnia, piątkowym popołudniem z rybnickiego dworca kolejowego, wyruszyliśmy na długo oczekiwaną majówkę w Beskidzie Żywieckim. Naszą bazą wypadową był Korbielów. Odległość dzielącą nas od Korbielowa  (ok.100 km) zdołaliśmy pokonać dzięki skorzystaniu z usług PKP, oraz kierowcy busika – P. Mariana. Kiedy dotarliśmy do Korbielowa, była już 2230, na szczęście nie zastaliśmy schroniska – naszej bazy noclegowej - zamkniętej. Szybkie zakwaterowanie, ciepła herbata, posiłek i nocleg.

Dzień I – 30.04.2011

Obudziło  nas słońce. Rankiem zjedliśmy śniadanie. I ok. godzinie 900 wyruszamy na szlak. Dziś mamy zamiar zdobyć Pilsko. Idzie się przyjemnie.

Nasza droga

Pogoda zapowiada się wyśmienicie.  Początkowo idziemy asfaltową drogą, która ku naszej radości, nie ciągnie się w nieskończoność, wchodzimy w las i zaczyna się podejście. Owe podejście nie zabiera nam zapału i chęci do dalszej wędrówki. Pogoda cały czas nam sprzyja.  Piękne widoki, które tu i ówdzie zaczynają się pojawiać wynagradzają każdemu z nas podjęty trud. Wreszcie ostatnia prosta – jesteśmy już na Hali Miziowej. Tu przewidziana jest dłuższa przerwa. Odpoczywamy więc, cieszymy oczy  piękną panoramą gór i zbieramy siły na to, aby zdobyć cel naszego dzisiejszego wędrowania – Pilsko. Pogoda niestety zaczyna się psuć. Im bardziej zbliżamy się do bezleśnego szczytu Pilska – tym wyraźniej słyszymy dochodzące nas z oddali odgłosy burzy. Z tego też powodu na szczycie nie bawimy za długo, tym bardziej, że widoczność jest coraz gorsza. Po chwili odpoczynku zaczynamy nasze schodzenie. Po chwili namysłu postanawiamy wybrać szlak graniczny. Według mapy mamy wyjść obok przejścia granicznego w Korbielowie. Tu i ówdzie pojawia się śnieg, który staje się przyczyną zaliczania przysłowiowej „gleby”. Pogoda staje się coraz to bardziej mniej sympatyczna. Kiedy jesteśmy już w lesie, pojawia się deszcz – jak się okazuje nieodłączny towarzysz naszego powrotu do schroniska i całego następnego - niedzielnego dnia. Zgodnie z  mapą, wychodzimy przy przejściu granicznym. Do naszego schroniska wracamy wprawdzie zziębnięci, ale zadowoleni ze zdobycia Pilska. Po odpoczynku i toalecie gromadzimy się jeszcze na podwórku na wieczornej Eucharystii. Modlimy się za parafialne oazy rejonu. Pamiętamy o maturzystach. No i co tu ukrywać – modlimy się także o dobrą pogodę na kolejny dzień.

 

Dzień II – 01.05.2011

Niedzielny poranek przywitał nas zachmurzonym niebem. Ciągle mieliśmy jednak nadzieję, że wyjdziemy dziś w góry. Plan był ambitny, przejść przez Rysiankę i Lipowską do Rajczy, stamtąd do Korbielowa miał zawieźć nas P. Marian. Wydawało się, że uda się zrealizować nasz projekt. Rano uczestniczyliśmy w Mszy świętej, później przy śniadaniu- podjęliśmy decyzję – dobrą jak się później okazało: zostajemy w schronisku. Niebo nad Korbielowem, jak na złość zachmurzone, i coraz obficiej pada. Zastanawiamy się nad planem awaryjnym tego dnia.  Postanawiamy obejrzeć transmisję z beatyfikacji Jana Pawła II, a potem zobaczymy co dalej. Gromadząc się w kuchni, która zarazem jest świetlicą, ze wzruszeniem uczestniczyliśmy w tej podniosłej, wyczekiwanej chwili wyniesienia Papieża Polaka na Ołtarze.  Po zakończonej transmisji ciągle pojawia się pytanie, co dalej? Jak na złość pada i pada. Nie dając się sennemu nastrojowi, w jaki mogła nas wprowadzić dzisiejsza aura, rozpoczynamy grać w państwa- miasta, później kalambury. Po południu wyruszamy do kapliczki – oddalonej kilka kilometrów od naszego schroniska – aby tam zainaugurować nabożeństwa majowe. Wieczorem jeszcze kolacja i nieśmiałe próby pytania o jutrzejszy dzień. Z niepokojem oglądamy pogodę – na szczęście jutro ma być bez opadów… A zatem jutro  na Babią – królową Beskidów. Trzeba iść spać jutro przed nami ponad 10 godzin wędrowania. Damy radę?

 

Dzień III – 02.05.2011

Wstajemy wcześnie rano, bo przecież dziś mamy wiele do przejścia. Rozpoczynamy dzień od Eucharystii, prosząc o dobrą pogodę – tzn. by nie było deszczu.  Kolejny dzień naszego pobytu w górach- zapowiada się obiecująco- jest upragnione słońce. Mobilizujemy się więc. Po Mszy jemy śniadanie, przygotowujemy prowiant na drogę. O 730 podjeżdża P. Marian. Wyruszamy bez Pauliny, która zostaje w schronisku – źle się czuje. Wskakujemy do busika i mkniemy na Słowację - a dokładnie ujmując do Orawskiej Półgury. Stamtąd spod schroniska – slane vody, zaczynamy zdobywać Babią. Prawie wszyscy mają paszporty, na wszelki wypadek gdyby słowacka straż graniczna chciałaby nas wylegitymować.  Pogoda jest piękna. Cicho i spokojnie, żadnych turystów. Rafał z Kłokocina robi piękne zdjęcia (zobacz w galerii), wśród jedno szczególnie jest ujmujące – Ludzie Boga.  Podejście na Babią nie jest szczególnie męczące. Oznakowanie szlaków w porządku. Po drodze spotykamy Słowaków, którzy pracują w lesie i pokazując nam na Pilsko, drączą się z nami, że tam właśnie jest Babia Góra. Nie korzystamy jednak z ich porad i wymijając pracującą ekipę, idziemy dalej. Powoli wyłania się już szczyt Babiej Góry. Odpoczywamy na chwilkę w szałasie, po czym forsujemy szczyt. Widoki coraz piękniejsze.  Widać Orawę z zalewem tzw. Morzem Orawskim. W oddali majestatycznie wznoszą się szczyty licznych pasm słowackich. Tatry Niżne? Mała Fatra? Góry Choczańskie? Kto wie. Ostatnia prosta i tu miłe zaskoczenie wychodzimy na samym Diablaku - a więc szczycie Babiej Góry. Tu odpoczywamy i podejmujemy decyzję co dalej. Pytam jak z kondycją u pozostałych. Wyrażają gotowość do tego, aby iść dalej. A więc to pewne- do Korbielowa wracamy na nogach, przez góry. Naszemu zejściu z Babiej towarzyszy mgła, a to nie koniec atrakcji. Za chwilę na szlaku pojawiają się połacie śniegu. Zejście staje się ślizganiem. Niektórzy z nas postanawiają zwyczajnie zjechać na swoich szlachetnych literach – skutki tego zjazdu, ślizgu, jakkolwiek to nazwać zostały upamiętnione szczególnym zdjęciem 3d (nie w 3D). Dochodzimy do przełęczy Brona. Przed nami kolejne podejście na Małą Babią – Cyl. Wiele drogi jeszcze przed nami. Poznajemy dosłownie na własnych nogach co oznacza przełęcz, kolejny szczyt i zejście z niego. Wreszcie docieramy do  Przełęczy Półgórskiej. Tu odpoczynek i nasze majowe. Posileni duchowo i fizycznie, idziemy dalej. Czeka nas tu wielka, ostatnia niespodzianka wdrapanie się na Beskid Krzyżowski.  Za tą górę  jest już Korbielów. Wszyscy bez wyjątku pokonali i tę górę (która to już była w tym dniu?) Niektórzy nawet, kiedy zobaczyli już zabudowania Korbielowa – dostali jakiś nowy zapas energii. I wreszcie nasze młodzieżowe schronisko. Wieczorem,  zrelaksowani, gromadzimy się przy ognisku, aby w ten sposób zakończyć ostatni dzień naszego pobytu w Beskidzie Żywieckim.

Nasza trasa:

Nasza trasa 

Dzień IV – 03.05.2011

Rankiem jak zwykle Msza święta, potem śniadanie i powoli przygotowujemy  się do wyjazdu. O 10.00 czeka na nas P. Marian, który zawozi nas do Żywca na dworzec PKP. Pogoda, w żaden sposób nie przypomina majowej, jest chłodno, pada deszcz, później deszcz ze śniegiem. W Żywcu postanawiamy uroczyście zakończyć naszą majówkę. Z naszymi tobołami – (a jakże w tak ważnie turystycznym mieście nie można nigdzie przechować bagażu)  szukamy jakieś przytulnej knajpki. Później idziemy na chwilę do konkatedry, aby tam podziękować Panu Bogu, za ten wspaniały czas. Po 1400 wyjeżdżamy do Bielska, aby tam przesiąść się już do pociągu, który zawozi nas do Rybnika.